background image
Na Spiszu nr 1 (78) 2011 r.
14
wcześniej nie znali pojęcia służby, ko-
ściół uczył ich posłuszeństwa i pokory.
Po 10 latach ks. Bolesław wyje-
chał, ale ciągle nie powiedział ostat-
niego słowa. Na polecenie opata wró-
cił i beż wątpienia ta decyzja musiała
go ucieszyć.
Kobieca ręka
- Mieliśmy wzorcowy kościół, znać
było rękę proboszcza – twierdzi s. Hia-
cynta. Dowody? Tylko i wyłącznie żywe
kwiaty, rozłożyste bukiety w nowych
wazonach, kolory obrusów zgodne
z okresem liturgicznym, a na zewnątrz
zasadzone drzewka, na odpusty chorą-
giewki przy ulicy i transparenty z fla-
gami. Proboszcz ustawiał z kościelnym
szopkę na Boże Narodzenie, jeszcze
piękniejszy Grób Pański na Wielka-
noc, a w maju w kościele robiło się aż
jaśniej dzięki komunijnym dekoracjom.
Ciężko sobie wyobrazić, ale na lata 70-
te 4 tysiące żaróweczek świątecznych to
był wyczyn – mówi pan Janek, organi-
sta. – Nasz kościół był jak bazylika.
Nie dość, że ks. Bolesław lubił
wielkie uroczystości w parafii, umiał
je odpowiednio zorganizować. Zapra-
szał wielu znamienitych gości, kard.
Macharski doskonale wie jak trafić do
Trybsza, bo przyjeżdżał tu wiele razy
i powtarzał, że lubi to miejsce. Ks. Bo-
lesław wiedział, że najlepszą jego wi-
zytówką są trybszanie ubrani w stroje
regionalne. Zawsze po uroczystościach
parafii nastawało skrupulatne dzięko-
wanie asyście procesyjnej, scholi, ko-
bietom na plebanii i wielu wielu in-
nym… Trybsz w końcu zaznał, co to
jest duma. Oprócz ceremonii kościel-
nych i pamiętnego stulecia kościoła ks.
Bolesław wpadł na dobry pomysł dba-
nia o małżonków. Za to, że byli ze sobą
dziesiątki lat, proboszcz urządzał im ju-
bileusze srebrnych i złotych godów. Po-
tem zapraszał na przyjęcia na plebanii.
A jak to się stało, że dzisiaj wszyst-
kie kobiety w Trybszu są znawczynia-
mi od oceniania kwiatów w ołtarzach?
Co jak co, ale niełatwej sztuki ich ukła-
dania uczył sam proboszcz, kiedy jesz-
cze były małymi dziewczynkami. – Na
spotkaniach z księżmi żartował sobie
ze swoich imion – wspomina Elżbieta
Pawlica-Caja. – Mówił, że Bolesław
odprawia msze, a Maria układa kwia-
ty w kościele.
Rorate coeli…
To znajome słowa antyfony na roz-
poczęcie mszy adwentowej. W całości,
po łacinie, co roku śpiewał ją ks. Bole-
sław. Miał wyjątkowy głos i nigdy nie
wahał się go użyć. Niektóre jego wy-
konania to już legenda. – Z pełnym po-
dziwem słuchałam śpiewanej przez niego
w Wielki Piątek przez prawie godzinę,
no, 50 minut z zegarkiem w ręku, Męki
Pana Jezusa – precyzuje Elżbieta Paw-
lica-Caja. Chociaż proboszcz nie miał
wykształcenia muzycznego, śpiew był
jego żywiołem, po prostu on cały był
śpiewem. Pasja mogła mieć swój po-
czątek w chorałach gregoriańskich,
których melodie praktykują cystersi.
Pani Elżbieta Pawlica-Caja przy-
tacza historię przejezdnego turysty,
który jadąc obok kościoła zatrzymał
się na dźwięk intrygującej melodii.
Musiał sprawdzić, kto tak pięknie
śpiewa. Okazało się, że ks. Bolesław
prowadził wtedy 40-godzinną adora-
cję w Wielkim Poście. Jego śpiew to
był zapis emocji w głosie. Namiastka
muzyki na wysokim poziomie. Wolał
śpiewać niż mówić. Trzy pieśni maryj-
ne w jego wykonaniu można znaleźć
obecnie na stronie internetowej cyster-
sów w Mogile.
Nie było odwrotu - wraz z pro-
boszczem cała parafia musiała śpiewać.
Schola dziewczyn starała się nie zawo-
dzić, wierni odpowiadali gromkim jed-
nogłosem, a jeśli nie było widać poru-
szania wargami, ks. Bolesław zachęcał
energicznie: „Głośniej”. Przed kolędą
zapowiadał, żeby ministranci wchodzą
do domów z pieśnią na ustach. W mig
zaopatrzył parafię w takie same ksią-
żeczki, z których podawał numery pie-
śni, kiedy jeszcze nie było rzutnika nad
amboną. Kładł nacisk na dykcję lekto-
rów. – Rozmawiał z nami, przekazywał
jak czytać, aby przesłanie dotarło do lu-
dzi – mówi Piotr Miśkowicz. - Nie za-
pomnę do końca życia jego słów: „Głośno
i wyraźnie wymawiać każde ę,ą,ć”. Był
naszym mentorem…
Zgodnie z opiniami kilku trybsza-
nów, jedno jest pewne: w kościele do
dzisiaj słychać ten charakterystyczny
mocny śpiew ludzi. Ślad po zmarłym
proboszczu.
Pokorny wiejski kapłan
Urodził się w Otwinowie w die-
cezji tarnowskiej 6 marca 1935 roku
jako Alojzy Kozyra. Na ślubach wie-
czystych stał się Bolesławem Marią.
Imieniny lubił obchodzić w towa-
rzystwie zaproszonych mieszkańców
Trybsza. Pisał na starej maszynie do
pisania. Elegancki, ale nigdy przesad-
nie nie dbał o siebie. Był samotnikiem
i tak naprawdę jego parafianie do dzi-
siaj nic nie wiedzą o jego życiu prywat-
nym. Zanim zastąpił go obecny pro-
boszcz, urządzono godne pożegnanie.
Potem jakby słuch zaginął o ks. Bole-
sławie, a on pisał listy znad morza do
cystersów na Szklanych Domach, gdzie
z otwartymi rękoma przyjął go ksiądz
rodak z Trybsza. Ta miejscowość odci-
snęła znak na jego sercu. – Przystał do
Trybsza i chciał tu być do śmierci – za-
pewnia Jan Wadowski.
W tym roku ks. Bolesław miał ob-
chodzić swoje okrągłe 50 lat kapłań-
stwa. Zapewne je uczci w innym świe-
cie, w tym, do którego dorastał na ziemi
w śpiewie i modlitwach. - Kochał Pana
Boga, kochał swoje życie i funkcję swo-
ją kapłańską – mówi ks. Robert Łojek,
który jako jedyny trybszanin był przy
jego śmierci.
Elżbieta Wadowska
Ludzie
Na Spiszu
f
ot. ar
chiwum autorki